Jan Tomkowski

Słońce Turinga

(fragment)

 Stałem pod wystawą apteki, na której nie było ani jednego przedmiotu godnego uwagi prócz paprotek, rzeczywiście zadbanych, choć może nieco anemicznych. Miałem siedem, a może osiem lat, a wyglądałem chyba na jeszcze mniej, więc oczywiście w każdej chwili mogłem paść ofiarą porywacza, nazywanego w moich czasach kidnaperem.

Za szybą mama podsuwała receptę, a pani farmaceutka w okularach z grubymi szkłami odnajdywała potrzebne lekarstwa na półkach i w szufladach. Nie spuszczałem wzroku z mamy, zapewne gotowej przyjść mi z pomocą, lecz zostałem zaczepiony, a następnie wciągnięty do auta, które ruszyło natychmiast w nieznanym kierunku.

Jeśli sądzicie, ze skusił mnie lizak, cukierek albo zaproszenie na lody, jesteście oczywiście w błędzie. Stałem odwrócony tyłem do ulicy i kiedy poczułem włochatą łapę na gardle, było już za późno. Podsunięto mi pod nos jakąś szmatę nasączoną odurzającą substancją i na jakiś czas straciłem świadomość.

Kiedy ją odzyskałem, siedziałem przed urzędnikiem w granatowym mundurze, ze złotymi i srebrnymi łańcuchami, na stole leżała czapka z godłem nieznanego mi państwa. Szybko okazało się, że nie zostałem porwany dla okupu, lecz z zupełnie innego powodu: ktoś wziął mnie za niedawno zaginionego następcę tronu, więc zostałem uwięziony i wbrew własnej woli sprowadzony na cesarski dwór.

Samego cesarza widywałem rzadko, był to śmieszny staruszek z długą siwą brodą i wcale nie przypominał mojego ojca. Cesarzowa wydawała się bardziej interesująca, ale - zajęta przygotowywaniem toalet i rozsyłaniem zaproszeń na dworskie bale - rzadko znajdowała dla mnie czas. Zaprzyjaźniłem się z ministrem odpowiedzialnym za cesarską menażerię. Wkrótce nauczyłem się rozmawiać ze słoniami, tygrysami i wielbłądami, lecz swoim doradcą uczyniłem małego osiołka. To on zdradził mi pewien sekret, dzięki któremu mógłbym odzyskać wolność i wrócić do mamy, na pewno rozpaczającej po moim zniknięciu.

Każdy miał tu swojego sobowtóra - na wypadek choroby czy śmierci. Wskazano mi rówieśnika, który czasem zastępował mnie, uczestnicząc w szczególnie nudnych ceremoniach albo niebezpiecznych sytuacjach. Widziałem go z okna pałacu podczas wyścigu kucyków, gdy pierwszy minął metę...