Jan Tomkowski

Żyrafa Einsteina

(fragment)

Bawialnia

Zaproszony na kolację przez profesora Dieuvals, zdążyłem na czas, choć kilkakrotnie musiałem pytać o drogę, którą wskazywano mi nie zawsze precyzyjnie, może powodu mojej nieco bełkotliwej wymowy i cudzoziemskiego akcentu. Profesor mieszkał w ogromnej starej willi, pochodzącej jeszcze z barbarzyńskich czasów, gdy budowano nie dbając o dostęp powietrza ani światła, tworząc nie kończącą się amfiladę pokojów i pomieszczeń gospodarczych, otoczonych przez kręte drewniane schody prowadzące do piwnic i na strych. Szczyt owej dziwacznej konstrukcji ozdabiały wieżyczki, do których - tak mi się przynajmniej zdawało - można się było dostać jedynie po drabinie, ryzykując skręcenie karku, a może i utratę życia. Podobno rozciągał się stamtąd niezapomniany widok na okolicę, ale nigdy nie miałem okazji, by go podziwiać.

Profesor przeprosił mnie grzecznie, był akurat zajęty rozmową z bardzo ważnym gościem - zachęcił, bym udał się do bawialni, a przy okazji zwiedził dom i w ogóle czuł się wszędzie jak u siebie. Wyraził jeszcze nadzieję, że znajdę w kuchni ciepłe przekąski i kruche ciasteczka, a także rozmaite napoje, więc głód mi nie grozi. Zapomniał tylko objaśnić, jaką drogę obrać, by trafić do bawialni, lecz nie zaprzątałem sobie tym głowy.

Musiałem polegać na własnej intuicji, która podpowiadała mi, że jeśli idąc skręcać będę zawsze w prawo, zakreślę w końcu pełny krąg i obejdę mniej więcej wszystkie pokoje, nie licząc rzecz jasna zakamarków takich jak spiżarnia czy schowek, którym przechowywano miotły i szczotki do zamiatania podłogi. Uchylałem ostrożnie kolejne, pozbawione zamków drzwi, starając się uniknąć skrzypienia i trzaskania. Wiedziałem, że niczego tu nie ukrywano przed wzrokiem gości, których dobierano bardzo starannie, można by nawet powiedzieć, że z pewnym wyrafinowaniem, niby egzotyczne dania albo rzadkie kwiaty znajdujące się w oranżerii, którą raz mi pokazano.

Wszędzie było pusto, dopiero w trzecim czy czwartym pokoju zobaczyłem smugę światła wypełniającą szczelinę pod drzwiami. Nacisnąłem klamkę, lecz nie wszedłem do środka. Zajrzałem dyskretnie: to nie mogła być bawialnia ani gabinet, raczej już dziewczęcy buduar, w tej chwili pusty. Złote światło rzucane przez stylową secesyjną lampę, fotel, na którym leżała otwarta książka...